poniedziałek, 8 grudnia 2014

Pielęgnacja włosów w listopadzie 2014

Listopad upłynął mi pod znakiem powrotu do korzeni ;) Zachęcona postem Henri o tym, jak często wpadamy w manię testowania nowości i robimy z własnych włosów obiekt eksperymentów, zamiast używać tego, co już sprawdzone i świetnie nam służy, postanowiłam wrócić do kilku produktów, z których byłam w 100% zadowolona, a których nie kupiłam ponownie, bo trzeba było przetestować tyyyle nowości i blogowych hitów!

Były to:
- Elseve eliksir odżywczy do włosów (ten złoty - czerwonego nie stosujcie, ma w składzie alkohol i może wykończyć skłonne do przesuszania włosy!). Kupiłam je chyba ze 3 lata temu, zużywałam rok. Do tej pory nie znalazłam lepszego serum na końcówki! Piękny zapach, super działanie, niewysoka cena. No i nie da się nim posklejać włosów ;)
- Szampon z olejami Biovax. Wróciłam do niego już w październiku :) Moja skóra głowy jest potwornie kapryśna, jeśli chodzi o delikatne szampony. Często reaguje podrażnieniami i rankami. Jak dotąd jedyne szampony bez SLS i ALS, po których nie umieram, to płyn 3 w 1 J&J, po którym jednak mam włoski jak sianko, oraz szampony Biovax. Ten z olejami był najlepszy, ale oczywiście musiałam wypróbować inne. Triumfalny powrót - olejowy jest the best!
- Odżywka Timotei z olejkami, kupiona latem w promocji w Biedronce sprawdziła się genialnie - włosy wyglądały jak marzenie. Kupiłam wreszcie ponownie.
- Olejek odbudowujący Yves Rocher - zachomikowany z jakiegoś poprzedniego zamówienia. Postanowiłam zrobić przerwę od indyjskich olei z ziołami i wróciłam do sprawdzonego produktu.

Dla równowagi niestety, okazało się, że kilka dotychczasowych pewniaków przestało dobrze działać - zaliczyłam bad hair day po masce aloesowej NaturVital, która była odkąd ją odkryłam wiosną moim absolutnym hitem, po którym miałam włosy jak marzenie... Tymczasem - szopa. Druga wpadka była z sympatyczną odżywką Cece z jedwabiem w litrowej butli, którą tak sobie powolutku zużywam od ponad pół roku i która zawsze byłą lekka, bezpretensjonalna, ułatwiała rozczesanie włosów i nadawała miłą lekkość bez puchu.Tymczasem po jej użyciu ostatnio miałam na głowie suche i sztywne paskudztwo. Może to tylko przeproteinowanie albo coś?

W listopadzie podstawą pielęgnacji było olejowanie na odżywkę z użyciem maski 8 w 1 Eveline, która jest dla mnie za ciężka do tradycyjnego używania, olejku odbudowującego Yves Rocher i oleju rycynowego na porost.Olejowałam i długośc, i skalp. Zdobyłam kolejne centymetry, a i włosy wyglądają naprawdę dobrze, szczególnie jak na te już niesprzyjające warunki atmosferyczne!


Olejowanie:  Yves Rocher odbudowujący, czysty olej kokosowy (rafinowany), olejek rycynowy

Maski: Biovax do włosów przetłuszczających, Biovax arganowy, Eveline maska 8 w 1z olejem arganowym, Seri z miodem i cytryną - na razie do zmywania olejów

Odżywki d/s:  Baikal Herbals - nie sprawdziła się, zmywałam nią oleje; Gliss Kur, Timotei do włosów farbowanych, Timotei z olejami, końcówka odżywki aloesowej Eqilibra

Odżywki b/s: bardzo okazjonalnie: Gliss Kur Oil Nutritive, Marion spray regenerujący z octem z malin

Szampony: Biovax naturalne oleje, Biovax do włosów osłabionych, Farmona szampon łopianowy, Yves Rocher Volume

Zabezpieczanie: Hask Monoi Oil, Elseve eliksir odżywczy

Październikowe denko:




  • Maska Eveline 8 w 1. Bardzo dobry i godny uwagi produkt, szczególnie dla zniszczonych włosów.Dla mnie była aż zbyt ciężka i bogata, używałam przed myciem albo do olejowania, ale moja przyjaciółka odratowała nią włosy spalone rozjaśniaczem. Może kupię ponownie.
  • Płukanka malinowa Yves Rocher. Fajny gadżet o pięknym zapachu. Włoski rzeczywiście ładnie po niej wyglądają! Kupię ponownie, ale tylko w dobrej promocji - cena wyjściowa jest zaporowa! No ale kto kupuje kosmetyki YR po regularnych cenach ;)
  • Szampon Biovax do włosów osłabionych. Łagodny, ale dobrze domywa oleje. Nieco mniej wydajny niż wersja do włosów ciemnych lub ta z olejami. Polecam! Kupię jeszcze kiedyś, żeby włosy odpoczęły od ukochanego Biovaxu z olejami.
  • Szampon Yves Rocher z malwą dodający objętości. Uwielbiam kosmetyki Yves Rocher, ale ten szampon u mnie się nie sprawdził.Włosy ładne i świeże, ale podrażnia skórę głowy. Zawiera ALS zamiast SLS, ale zrypał mi skórę głowy potwornie. Nie kupię ponownie.
  • Wcierka Seboravit. Nie wiem, która to już butelka :) Tania, skuteczna i w dodatku polski produkt. Używam z myślą o poroście i ograniczeniu przetłuszczania, na noc lub na ok. godzinę przed myciem. Będę kupować do śmierci ;)





 

  • Timotei odżywka do włosów farbowanych. Prosta, lekka, ułatwia rozczesywanie włosów, dodaje blasku. Na pewno nie naprawi żadnych zniszczonych farbą włosów, ale do codziennego stosowania jest super. Dodam, że mam naturalny kolor, a kupiłam, bo zaciekawił mnie olejek kameliowy w składzie i ogólnie mój pozytywny odbiór odżywek tej marki ;)
  • Gliss Kur. Pisałam o niej więcej w zeszłym miesiącu.Bardzo dobra, silikonowa odżywka do włosów, super na wieczór czy inne wazne wyjście;)do codziennego stoswania zbyt obciążająca. Kupię kiedyś ponownie.
  • Baikal Herbals, balsam dodający objętości. Kosmetyki rosyjskie to dla mnie nieustająca zagadka.  Kolejna rzecz, która się nie sprawdziła , jak na razie tylko maseczka drożdżowa spełniła pokładane nadzieje. Włosy zbyt lekkie, podsuszone i napuszone. Konsystencja bardzo lejąca, fatalna wydajność. Zużyłam do zmywania olejów. Nie kupię ponownie.
  • Odżywka z aloesem, arganem i keratyną Equlibra.Super produkt, o bardzo bogatym składzie, właściwie to maska, a nie odżywka. Szkoda spłukiwać po 2-3 minutach! Trochę obciąża, ale włosy przepiękne, mięsiste i lśniące. Naprawdę poprawia ich stan! Wydajna, gęsta konsystencja. Kupię ponownie!

niedziela, 23 listopada 2014

Niedziela dla włosów (2)

Dziś postanowiłam zrobić mały włosowy eksperyment i wykorzystać do olejowania włosów maść z konopi o bardzo bogatym i ciekawym składzie. Maść jest przeznaczona do pielęgnacji skóry z AZS, łuszczycą, wrażliwej i delikatnej. Zawiera multum rozmaitych dobrodziejstw natury, z olejem z konopi na czele, ale i z dobrodziejstwem tak różnorodnych olei, jak oleje nasycone (kokosowy, masło shea) z jednej, a oleje jednonienasycone (m.in.ze słodkich migdałów, makadamia) z drugiej. Biorąc pod uwagę zbitą postać maści, czekało mnie raczej kremowanie niż olejowanie :) Kokos po ogrzaniu w dłoniach pomógł w jej rozprowadzeniu. Użyłam oleju kokosowego KTC, kupionego we wrześniu podczas zakupów w Magicznych Indiach. Niebawem poświęcę mu osobny wpis, jako że staję się coraz większą fanką kokosowej pielęgnacji, a akurat olej tej firmy wzbudził we mnie mieszane uczucia.


 Olej kokosowy i maść konopna


maść konopna - skład

Całość potrzymałam na głowie ok. 2 godziny, potem zmyłam i nałożyłam na ok.20 minut maskę do włosów przetłuszczających Biovax (nie mierzyłam dokładnie czasu - myłam podłogi jako szalona włosomaniaczkowa gospodyni).

Z rezultatów byłam bardzo zadowolona, prawdopodobnie byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie maska, która w wersji do włosów przetłuszczających niestety, prawdopodobnie z powodu pokrzywy, puszy i podsusza mi włosy. Wybrałam ją jednak ze względu na świetne właściwości oczyszczające, bo test macania włosów po umyciu ich szamponem wykazał, że wciąż lepią się jak smok i przyda się nałożyć na nie coś jeszcze, żeby je z tej tłustej mazi domyć.


 Selfie z lewej łapki ;)


Olejowanie: maść z konopi 30% +olej kokosowy KTC, ok.2 godz.
Mycie: szampon Biovax z olejami
Maska: Biovax do włosów przetłuszczających
Końcówki: Elseve eliksir odżywczy
Suszenie, stylizacja: 1.brak 2. brak :)

sobota, 15 listopada 2014

Listopadowa aktualizacja włosów

Listopadowa wietrzna i zimna aura niezbyt dziś sprzyjała wychodzeniu z domu, ale zdołałam się zmobilizować do wyjścia z czterech ścian do parku i zrobić zdjęcie aktualizacyjne :)

15.11.2014
Włosy mierzone od czoła do dołu: 57 cm
Pasemko kontrolne: 27,3 cm

Włosy po masce nałożonej przed myciem (Eveline z olejkiem arganowym + olejek rycynowy + olejek Yves Rocher +kilka kropli cytryny + nafta); olej zemulgowany odrobiną szamponu Yves Rocher z malwą, włosy umyte szamponem do włosów osłabionych Biovax, bez odżywki, zabezpieczone serum olejkowym Monoi firmy Hask kupionym w Hebe i odrobiną eliksiru upiększającego L'oreal. Wysuszone letnim nawiewem, bez stylizacji - tylko wiatr potargał po drodze ;)

Mam nadzieję, że Nowy Rok powitam z pasemkiem kontrolnym długości 30 cm - mam półtora miesiąca na 2,7 cm :)

piątek, 7 listopada 2014

Pielęgnacja włosów w październiku 2014

Październik to trudny miesiąc dla moich włosów, pierwsze przymrozki już mnie zdołowały - włosy, chuchane i pielęgnowane, które latem zachowywały się super i naprawdę cieszyły mnie swoją całkiem dobrą kondycją, znowu pokazały focha. Wraz z ujemnymi temperaturami zaczęło się elektryzowanie i puszenie. Na szczęście przyszło ocieplenie i włosy wróciły do letniej normy, ale martwię się, że znowu zacznie się zimowa seria bad hair days. Postanowiłam w listopadzie przestawić pielęgnację na bardziej zimową, a póki co podsumowanie października :)

Olejowanie: Amla (wreszcie ją wymęczyłam do końca, nigdy więcej!), Vatika

Maski: Biovax do włosów suchych (moje najnowsze odkrycie dzięki zestawieniu masek Biovax na blogu Henri!), Biovax z keratyną (miłość), Eveline maska 8 w 1z olejem arganowym, Joanna kuracja z kokosem (silikonowa bomba, używam do mocnego zabezpieczenia włosów np. na basenie), 1 saszetka maski Marion do włosów brązowych

Odżywki d/s: Schwarzkopf liquid silk (jedna z najlepszych drogeryjnych odżywek- używana okazjonalnie daje efekt wow)

Odżywki b/s: Gliss Kur Oil Nutritive, Marion spray regenerujący z octem z malin

Szampony: Biovax naturalne oleje, Malwa Gloria czarna rzepa, Biovax do włosów osłabionych (kupiłam, bo szampon z olejami się skończył, a w SuperPharmie akurat go nie było - na szczęście ten do włosów osłabionych również jest świetny!)

Zabezpieczanie: Eliksir Biovax, Marion z kokosem, Hask Monoi Oil

Październikowe denko: Vatika, eliksir Biovax, serum Marion z kokosem, maska drożdżowa Babuszki Agafii, szampon Biovax z olejami, szampon Malwa z czarną rzepą


  • Vatika olej kokosowy z ziołami do włosów. Bardzo fajny produkt, podoba mi się relacja jakość/cena. Zapach jest przyjemny, nienachalny, nie ma mowy o koszmarze, jakim była Amla firmy Daabur. Vatika zawiera m.in. hennę, amlę, cytrynę i rozmaryn. Bazą jest olej kokosowy. Vatika fajnie pielęgnuje włosy i za to ma u mnie czwórkę z plusem. Zawiera mniejsze bogactwo ziół niż Sesa, ale chyba akurat moim suchym i cienkim włosom to do dobrze robi, bo mogłam ją stosować praktycznie z każdym produktem typu odżywka i maska bez ryzyka efektu "piorun w szczypiorek", jak to bywało z Sesą, która lubiła się przede wszystkim z maskami i odżywkami proteinowymi i w zasadzie z niczym więcej. Oczywiście wciąż połączenie olej ziołowy +odżywka czy maska z dużą ilością ziół dawało nieciekawy efekt.  Vatika minimalnie rozjaśniła mi włosy i to w zasadzie jedyny minus, jeśli chodzi o pielęgnację włosów. Wpływu na porost nie zauważyłam - włosy rosły mi standardowo, nie było mowy o takim przyspieszeniu, jak przy Sesie. Kupię ponownie.
  • Biovax eliksir wygładzająco - nawilżający. To już moja druga butelka tego produktu. Bardzo fajne serum zabezpieczające do końcówek. Nie obciąża, nie skleja, dobrze chroni. Poręczne opakowanie, dobra pompka, choć na koniec trochę się dławiła. Kupię ponownie.
  • Marion serum olejki orientalne, wersja z kokosem. Na plus niska cena i łatwa dostępność. Niestety, nie polubiłam tego produktu - zawsze coś było nie tak z dozowaniem, maleńka kropelka oddzielała stan "nie mam nic na włosach" od silikonowego hełmu na głowie, po którym natychmiast musiałam myć jeszcze raz włosy. Nie kupię ponownie. 
  • Babuszka Agafia, maska drożdżowa. Zużyłam ją na początku października w ramach denkowania zapasów, których nagromadziłam stanowczo zbyt dużo. Bardzo przyjemny kosmetyk, choć mało wydajny. Cena niewysoka, więc nie jest to jakaś wielka wada. Zapach rzeczywiście jest obłędny, słodki i ciasteczkowy, choć trudno mi wskazać jakiekolwiek ciasteczka, które tak pachną :) Działanie długofalowe  trudno mi ocenić, bo maseczka bardzo szybko się skończyła, ale po jej użyciu włosy były zawsze sypkie i puszyste (ale bez puchu:) ). Nie kupię jej chyba jednak na razie z powodów ideologicznych. I szkoda, bo to naprawdę fajny produkt! Podejrzewam, że to również tej masce zawdzięczam wrześniowe przyspieszenie porostu. Ale jakoś źle się czuję, kupując rosyjskie produkty w obecnej sytuacji.
  • Biovax szampon naturalne oleje. Moja wielka włosowa miłość, właśnie zużyłam trzecią w tym roku butelkę. Świetnie domywa włosy, a jednocześnie jest delikatny, moje włosy po nim nawet bez żadnej odżywki wyglądają dobrze. Po prostu szampon idealny! Kupię kolejny raz i kolejny raz :)
  • Malwa - Gloria, szampon czarna rzepa. Bardzo dobry oczyszczacz, domyje z włosów wszystko :) Mocny, krótki skład. Cena śmiesznie niska, zapłaciłam za niego jakieś 3 złote w Auchan. Pachnie charakterystycznie rzepą, akurat ja lubię ten zapach:) Kupię ponownie.

piątek, 24 października 2014

"Mam lepsze włosy niż ty, Włosomaniaczko"

Podczytując ulubione włosowe blogi co jakiś czas trafiam na komentarz w stylu: "i po co wam to wszystko, jesteście głupie, że tracicie czas i pieniądze na bycie włosomaniaczką, ja mam ładniejsze włosy, a używam tylko drogeryjnego szamponu i odżywki". Byłoby to śmieszne, gdyby nie było tak smutnym przejawem brzydkiej cechy, jaką jest wywyższanie się nad innych i łapanie każdej okazji, żeby poprawić sobie nastrój kosztem innych.Jeśli ktoś ma ładne włosy czy cokolwiek innego, niech się nimi cieszy, a nie snuje się po Internecie i wyszukuje "gorsze" od siebie, żeby poprawić sobie na chwilę humor. Lepiej i milej się snuć po mieście i podrywać chłopaków na te piękne po drogeryjnej odżywce włosy ;)

Czy te wpisy są w ogóle prawdziwe? Uważam, że na 100% jest możliwe, aby mieć przepiękne włosy nie dbając o nie, ale pod warunkiem, że się spełnia dwa kryteria: 1) świetne geny; 2) młody wiek.
Z dwoma pozostałymi składnikami kobiecej urody: piękną cerą i zgrabną sylwetką jest dokładnie tak samo. Są szczęściary, które mają tak świetne geny, że bez wysiłku mają to, na co inne kobiety muszą sobie zapracować, w dodatku nie osiągając nigdy aż tak spektakularnych efektów.

Na pewno macie koleżanki, które zagryzają hamburgera czekoladą i nie tyją ani grama, wyglądają perfekcyjnie w rurkach i żadne sadełko im nie wyłazi spod paska. Ja im zazdroszczę, bo przy moich ogromnych skłonnościach do tycia muszę się naprawdę ostro pilnować. Za to jestem wśród tych obdarowanych przez los, które mają przepiękną cerę - nawet gdy przez kilka lat paliłam paczkę papierosów dziennie i regularnie spałam po 4-5 godzin, wyglądałam na buzi lepiej niż większość znanych mi kobiet, chociaż z kosmetyków używałam tylko kremu i pudru, podkładu nawet nie miałam po co nakładać, a u kosmetyczki byłam raz w życiu.

Ale uwaga - i z włosami, i z cerą, i z figurą to wszystko jest do czasu! W pewnym momencie, gdy nie dbamy o to, co mamy, zaczynamy to tracić... Nadchodzi dzień, w którym po prostu trzeba zainwestować w lepszą pielęgnację i zwrócić uwagę na to, co do tej pory po prostu było super. Niestety, życie to nie bajka, starzejemy się, metabolizm zwalnia, odbija się na naszej urodzie brak snu, brak ruchu, zatrute powietrze, za mało witamin, a przede wszystkim stres, stres i jeszcze raz stres. Szczupłe dziewczyny zaczynają tyć albo z kolei chudną zamieniając się w patyki, najpiękniejsze nawet buzie zaczynają się marszczyć i łapać przebarwienia,  a piękne włosy matowieją i wypadają. Tym nastolatkom, które grasują po blogach i wyśmiewają się z wysiłków innych dziewczyn, aby uzyskać wymarzoną długość czy gęstość włosów, nawet nie przyjdzie do głowy, że w dorosłym życiu bywają takie stresy, że można w kilka tygodni osiwieć czy wyłysieć! Nie mówiąc o chorobach. Pamiętam koleżankę, której nie poznałam na ulicy po kilku miesiącach niewidzenia - ścięła swoje przepiękne, długie prawie do pasa włosy. Do ucha. Dziewczyna miała za sobą ogromne wyzwanie zawodowe, pracowała nad dużym i bardzo trudnym projektem. Były przy tym takie nerwy, że któregoś dnia pod prysznicem poczuła, jak wyciąga z głowy garść włosów. Codziennie patrzyła, jak łysieje, jak włosy wychodzą jej kłębami, a w końcu nie wytrzymała nerwowo i ścięła to, co jej zostało, żeby nie zwariować.

Ale nawet bez tak spektakularnych akcji, z wiekiem po prostu zaczyna być pod górkę i za kilka czy kilkanaście lat większość z tych dziewczyn, które dziś śmieją się z włosomaniaczek, wróci z podkulonym ogonem poczytać porady, jak odzyskać urodę włosów. Będzie im łatwiej to osiągnąć, bo dobre geny nie przestaną przecież działać i przyspieszą powrót do włosowej formy, ale i tak w końcu nie ominie ich olejowanie czy inne zabiegi, z których dziś tak się śmieją.

Tak sobie myślę: może ktoś to przeczyta i zastanowi się, zanim zacznie się wywyższać tylko dlatego, że dostał w prezencie od Matki Natury jakiś dar, który nie jest w żadnym stopniu jego zasługą, po prostu prezent od losu?

Życzę wszystkim, i tym obdarowanym pięknymi włosami, i tym, które muszą sobie na nie ciężko zapracować, błyszczących kosmyków, jak największego obwodu kucyka, nierozdwojonych końcówek i miłego weekendu :)

Aishwarya Ray, fot. Wikipedia

niedziela, 19 października 2014

Olejek do włosów Amla firmy Dabur

Właśnie zużyłam do końca butelkę 100 ml oleju do włosów Amla firmy Daabur, którą kupiłam podczas wizyty w warszawskim sklepie Magiczne Indie, więc czas na podsumowanie.

Olejek występuje w kilku pojemnościach: 100, 200 i 300 ml. W stosunku do innych indyjskich olejków na pewno kusi niższą ceną. Warto jednak pamiętać, że jego skład to tylko amla, w dodatku na parafinie, nie ma więc porównania do bogactwa składników np. Sesy i za niższą cenę otrzymujemy też uboższy produkt.

Na pierwszy raz kupiłam małą butelkę 100 ml i okazało się to dobrym wyborem... Zużyłam i nie kupię nigdy więcej. Dlaczego?

Zapach: Olejek pachnie strasznie. Nie przesadzam. Lubię wschodnie zapachy, kadzidlane, ciężkie, orientalne perfumy, a jednocześnie potrafię przecierpieć coś, co nie pachnie zbyt pięknie, jeśli efekty są tego warte. Jeśli jednak coś śmierdzi tak okropnie, że budzi mnie w nocy z horroru, którego akcja toczy się w stęchłej piwnicy pachnącej Amlą, to naprawdę nie da się tego znieść. Co gorsza, zapach w samej butelce nie jest tragiczny, ale gdy zaczyna mnie otaczać, dostaję szału. Aplikowanie na noc to była makabra, szczególnie że lekko wyczuwalny charakterystyczny zapach Amli zostaje na włosach nawet przez kilka myć!

Wydajność: Jak na złość... Oszałamiająca! Po prostu nie mogłam się doczekać, kiedy się skończy... Na naolejowanie całych włosów potrzebowałam 2-3 razy mniej niż innych olejów!

Działanie: Dosyć rozczarowujące. Parafina słynie z właściwości nabłyszczających, jeśli chodzi o włosy. Na długości Amla rzeczywiście nabłyszcza włosy i lekko je przyciemnia.Moje suche włosy fajnie wyglądają, bo parafina działa trochę podobnie do silikonów i oblepia włos, nie pozwalając wilgoci uciec. Niestety, nie mogę tego olejku nakładać na skórę głowy, bo podobnie jak w kremach do twarzy, parafina w olejku na skórze głowy zapycha pory i powoduje pryszcze. Próbowałam kilkakrotnie i za każdym razem, niezależnie od pozostałych kosmetyków, miałam taki sam efekt - wypryski i bolące ranki na głowie. Ponieważ liczyłam na wysyp baby hair po Amli, jest to większy minus, niż sam zapach - jak mieć baby hair, skoro nie można posmarować skóry głowy? :(

Nie kupię go więcej. Na szczęście jest wiele innych indyjskich olejków do włosów, które zawierają amlę, a pachną o niebo lepiej i prawdopodobnie mogę je stosować na skórę głowy. 

Aktualnie w użyciu jest u mnie również zawierająca amlę, a oprócz niej kilka innych ziół (m.in. cytryna, henna, rozmaryn i neem) Vatika, która podobnie jak Amla firmy Dabur przyciąga niską ceną, a jest oparta o olej kokosowy, a nie parafinę. O efektach napiszę pewnie za miesiąc.

piątek, 17 października 2014

Suszarka do włosów z Rossmanna

Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem kupna nowej suszarki do włosów. Od wiosny nie używałam prawie wcale suszarki, a w sytuacjach awaryjnych, które zdarzały się może raz na miesiąc, miałam starą suszarkę basenową. Jednak zrobiło się zimno, włosy urosły mi od wiosny bardzo znacznie, nie mówiąc o tym, że zwyczajnie się zagęściły i jest ich więcej, no i codzienne poranne suszenie zaczęło się komplikować. Wystarczył tydzień używania tej "basenowej" suszarki (mającej wyłącznie ciepły i gorący nawiew), aby włosy zaczęły dużo gorzej wyglądać i puszyć się niezależnie od pogody i stosowanych kosmetyków.  Poprzednia suszarka była marki Philips, miała dyfuzor i świetny zimny nawiew, włosy wyglądały po niej lepiej. Postanowiłam więc kupić jakąś dobrą suszarkę, z dyfuzorem i może również jonizacją. Tymczasem podczas wizyty w Rossmannie wpadła mi w oko suszarka Ideenwelt, po szybkim przejrzeniu recenzji w sieci zdecydowałam się na zakup.

Jej cena regularna to 49,99. Ja zapłaciłam za nią ok.37 zł - była w promocji i kosztowała 40,99, a dodatkowo Rossmann, w którym robiłam zakupy, był objęty październikową akcją 10% zniżki na całe zakupy.



Komfort użytkowania: oceniam jako zadowalający. Suszarka jest dość lekka, więc można wysuszyć nawet długie i gęste włosy bez ryzyka urwania ręki ;) Jeden mały minus, który może przeszkadzać - suszarka ma krótki kabel, mnie nie starcza od gniazdka do lustra.

Dyfuzor: działa bardzo dobrze. Przy moich włosach, które są równie gęste, jak cienkie, jest to rzecz niezbędna - skoncentrowane powietrze suszarki bardzo szybko niszczyło mi włosy, a dyfuzor minimalizuje szkody, bo cienkie kłaczki nie dostają z całej siły powietrzem. Czas suszenia jest też wyraźnie krótszy, bo powietrze trafia jednocześnie do wielu włosów.

Koncentrator: jest dołączony, można go bez problemu zainstalować. Nie korzystam.

Śnieżynka (zimny nawiew): tu niestety mam pewne zastrzeżenia. Przez porównanie z moją starą suszarką Philipsa tutaj funkcja zimnego nawiewu jest mocno niedoskonała. W Philipsie opcja zimnego nawiewu oznaczała zimny nawiew od początku do końca. W przypadku suszarki z Rossmanna na początku suszenia powietrze rzeczywiście jest zimne, ale potem suszarka się rozgrzewa i powietrze jest już lekko, ale jednak ciepłe, szczególnie u wylotu powietrza w suszarce - z większej odległości jest chłodniejsze.

No i jeszcze jeden brak, czyli suszarka ta nie ma jonizacji. Pomimo wszystkich tych uwag jestem bardzo zadowolona z zakupu, bo jak za 37 zł jest to naprawdę dobra jakość. Trudno spodziewać się w tej cenie jakości suszarki za trzy lub cztery razy większą cenę. Jeśli ktoś potrzebuje tylko podstawowego urządzenia, to będzie zadowolony.

niedziela, 28 września 2014

Balsam nr 4 na kwiatowym propolisie - moje włosowe rozczarowanie

 Balsam nr 4 na kwiatowym propolisie

Balsam Babuszki Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie był jednym z pierwszych kosmetyków, jakie kupiłam pod wpływem zachwytów na blogach, gdzieś w marcu tego roku. Nie mogłam się doczekać i zamiast kupić go w dobrej cenie  w Internecie lub, jak potem odkryłam, w pobliskim sklepie zielarskim, nabyłam go w sklepiku z kosmetykami na środkowym peronie dworca Warszawa Śródmieście. Sklepik ten jest zadziwiająco dobrze zaopatrzony, niestety, ceny ma mocno wygórowane, ale jeśli ktoś chce kupić tylko jedną rzecz, to adres może się przydać. W każdy razie za ponad 20 zł otrzymałam wieeelką butlę. Niestety, okazało się, że jest to wielka butla pełna rozczarowania...

Liczyłam na lekką odżywkę, która nie obciąży moich włosów, ułatwi rozczesanie i będzie pielęgnować włosy, ze szczególnym uwzględnieniem punktu pierwszego, czyli braku obciążania. Niestety, balsam użyty na całą długość powodował dużo szybsze przetłuszczanie przy skórze, a poniżej - wielkie spuszenie.Włosy latały mi jak nastroszone piórka. Wielka butla stała w łazience jak wyrzut sumienia. Próbowałam używać balsamu do emulgowania olejów, ale zastosowany w tej roli też powodował puszenie włosów. Upchnęłam go więc w kącie łazienki, ale ostatnio zawzięłam się, żeby go wreszcie skończyć. Mimo sporej poprawy moich włosów, przez pół roku prawie codziennie olejowanych i traktowanych 2-3 razy w tygodniu dobrą maską, balsam działa na nie wciąż tak samo - puch i siano. Resztkę balsamu zużyłam więc do depilacji nóg, co najlepiej świadczy o moich doświadczeniach z tym kosmetykiem.Nie kupię nigdy więcej. 

Swoją drogą, w czasach przed włosomaniactwem jak diabeł święconej wody bałam się obciążania włosów. Wczoraj użyłam odżywki GlissKur, tej w różowej tubie i przypomniało mi się, dlaczego kiedyś w ogóle odstawiłam wszelkie odżywki i żyłam w przekonaniu, że moje włosy wszystko obciąży, więc muszę je ścinać na półdługie, żeby nie chodzić jak mop... Włosy po GlissKurze pięknie błyszczały, ale moje cieniaki mimo bardzo dokładnego spłukania odżywki po prostu leżały przylizane do głowy i ramion. Do zakupu balsamu nr 4 przekonała mnie jego lekkość. Tymczasem przez ostatnie pół roku zaczęłam odkrywać, co rzeczywiście lubią moje włosy - żadne tam lekkie odżywki, tylko bogate nawilżające i odżywcze maski, po których nie mam wcale efektu mokrego mopa. Paradoks!
 

PS Mam moralny problem z rosyjskimi kosmetykami - postanowiłam do czasu uspokojenia sytuacji politycznej ich nie kupować. Szkoda, bo niektóre z nich są świetne, bardzo wiele chciałabym dopiero wypróbować, np. maski Planeta Organica, ale w tej sytuacji nie czułabym się dobrze, kupując rosyjskie produkty, podczas gdy polscy rolnicy mają potworne problemy przez embargo.  Są inne mazidła do włosów, trudno. 

Jeszcze o olejku Sesa oraz mój nowy nabytek - szczotka Tangle Teezer

Aktualnie mam życiowe zamieszanie związane ze zmianą pracy i przeprowadzką... Możecie sobie wyobrazić pakowanie wszystkiego. Przy okazji wyszło na światło dzienne, ile mam zachomikowanych szuwaksów do włosów. Do tej pory sama nie wiedziałam, ile mam zapasów - ekhm, jest ich DUŻO.

Mimo wszystko nastrój mam optymistyczny - cały wrzesień cieszę się wspaniałymi efektami dwumiesięcznego olejowania Sesą. Mimo że, tak jak pisałam we wcześniejszym poście, Sesa była dość kapryśna, często pozostawiała włosy spuszone lub podsuszone, to efekt długofalowy przeszedł moje oczekiwania.

Po pierwsze: przyrost. Byłam w sierpniu u fryzjerki podciąć włosy i już prawie dorównałam do tamtej długości, a minął ledwo miesiąc z kawałkiem. Z górnej warstwy poleciało mi kilka centymetrów, bo niestety ubiegłoroczne degażowanie wysiepało mi włosy paskudnie, a kolejne podcięcia dotyczyły głównie spodniej warstwy, podczas gdy górna próbowała dorastać do dolnej, niszcząc się coraz bardziej, bo tak ścięte włosy rozdwajały się do góry. Albo coś źle zmierzyłam, albo naprawdę dzieją się cuda, bo w trzy tygodnie od mierzenia włosów miałam 2 cm przyrostu! Pasmo kontrolne na pewno mam zawsze to samo, wybieram z samego środka czoła. Na przyrost na pewno wpłynęło też korzystnie picie skrzypopokrzywy we wrześniu (prawie codziennie) i siemienia lnianego(co 2-3 dni) - włosy rosną mi nie tylko na głowie, no niestety uboczny efekt picia ziółek na porost włosów to konieczność znacznie częstszej depilacji...

Po drugie: obniżenie porowatości. Mam dowód, w postaci zmiany tolerancji na olej kokosowy :) Jako że mój TŻ jest atopowcem, robię mu masaż włosów czy skóry olejem kokosowym. Sama na własne włosy używałam go ostatnio w lipcu i powodował efekt stogu siana. Ostatnio coś mnie podkusiło i kilka razy naolejowałam włosy na noc czystym kokosem. No i nagle okazało się, że teraz moje włosy lubią kokos! Sprawdziłam kilka razy, przy różnej pogodzie - jest nieźle!

Podsumowując, jestem tak zachwycona efektami, że aż zaczęłam żałować, że obkupiłam się podczas wizyty w sklepie Magiczne Indie w inne oleje, w tym dużo droższy od Sesy Khadi oraz Amlę i Vatikę, które w przeciwieństwie do całkiem miłego zapachu Sesy są nieprzyjemne dla nosa, szczególnie Amla. Staram się teraz zużyć butelkę Amli, ale jej "aromat" stęchłej piwnicy budzi mnie w nocy. Na szczęście jej działanie choć w części rekompensuje przeżycia nosa, ale i tak chcę ją zużyć i zapomnieć! Dobrze, że wzięłam na spróbowanie najmniejszą butelkę 100 ml. Oczywiście jak na złość jest chyba najbardziej wydajnym olejem, jakiego w życiu używałam!

Czasem myślę, że ciekawość to zguba włosomaniaczek ;)

Mój nowy nabytek - Tangle Teezer


Szczotkę Tangle Teezer kupiłam w promocji w Merlinie. Wybrałam model niebiesko-różowy. Zastanawiałam się także nad wersją kompaktową, ale uznałam, że lepiej zaczekać, czy klasyczna, która była sporo tańsza, się sprawdzi. Wiele razy sparzyłam się na rzeczach zachwalany we włosomaniaczej blogosferze i wolałam nie wyrzucić w razie kolejnej wpadki za dużo pieniędzy w błoto. Teraz trochę żałuję, bo promocja była bardzo korzystna i trzeba było brać w ciemno obydwie! Efekty są świetne, jestem zachwycona. Szczotka jest bardzo praktyczna, można używać jej do rozprowadzania na włosach olejów i masek, łatwo ją domyć i utrzymać w czystości. Rzeczywiście pomaga delikatnie rozczesać kołtuny, testowałam ją także na kręconych włosach mojej przyjaciółki. Nie elektryzuje! A neonowy kolorek o dziwo ma swój sens - nigdy nie muszę szukać szczotki, widać ją z kilometra. Jestem pewna, że kupię jeszcze wersję kompaktową do torebki czy na basen. Bardzo udany zakup.

niedziela, 7 września 2014

Olejek do włosów Sesa - czy początek miłości do indyjskich olejów?

O indyjskich olejkach do włosów naczytałam się bardzo dużo i oczywiście zapragnęłam mieć wszystkie. Oczywiście po przeczytaniu mnóstwa historii o ich zapachach, nabrałam podejrzeń, że mój nos może ich nie znieść. Pierwszą butelkę Sesy dostałam w prezencie - i okazał się to strzał w 10! Po półtora miesiąca używania, jak to kobieta, zapragnęłam odmiany i wypróbowania innych olejków, które kupiłam odwiedzając Magiczne Indie. Oczywiście miałam w planach tylko zakup Amli i Vatiki, ale wyszłam jeszcze z Khadim, w dodatku zagadując się tak, że to, co zaoszczędziłam na przesyłce, wydałam na taksówkę do pracy, żeby zdążyć ;) W każdym razie dowiedziałam się, że ze wszystkich olejków indyjskich dostępnych na polskim rynku to właśnie Sesa ma najbogatszy skład i funkcjonuje nie jako kosmetyk, ale jako lek, który ma tak silne działanie, że powinno się go stosować pod kontrolą ajurwedyjskiego lekarza.



Sesa - ajurwedyjski lek na włosy

Sesa w Internetach nie ma tak dobrej opinii, jak Khadi,myślę sobie, że może to dlatego, że - po pierwsze, większość Polek ma włosy raczej w kierunku wyższej porowatości, a Khadi ma chyba więcej oleju sezamowego, niż Sesa i przez to powoduje lepszy efekt, a po drugie Sesa ma tak bogaty skład, że trochę trwa, zanim się ją oswoi w używaniu. U mnie trwało to miesiąc, zanim udało mi się ustalić najlepszą metodę. W tym czasie włosy ładnie się poprawiły, zyskały na blasku i długości, ale często po samym użyciu Sesy były spuszone, zdarzył mi się też fatalny bad hair day, tym gorszy, że drugiego dnia w nowej pracy :( Sesa z jedną z moich maseczek, nakładane przed myciem, nie domyły się, i to szamponem z sls, a ja na domiar złego zapomniałam wziąć ze sobą klamrę i spędziłam dzień z włosami spiętymi długopisem, na szczęście po sierpniowym podcięciu uzyskały już taką długość, że mogłam je ogarnąć tą starą dobrą szkolną metodą.
 Okazało się, że w przypadku Sesy więcej jest wrogiem mniej :) Najlepszy zestaw to raz na 3-4 dni olejek na noc na suche lub lekko wilgotne włosy, rano mycie szamponem, serum na końcówki i  gotowe. Zwyczajne  oleje często stosowałam metodą na odżywkę, ale w tym przypadku nie chciałam zakłócać działania cennego olejku, szczególnie, że jednak czuję respekt do jego składników i wolę, aby same działały. Przez jakieś dwa tygodnie próbowałam po jego użyciu nakładać maskę i po 20-30 minutach zmywałam całość, jednak taka metoda prowadziła do obciążenia włosów i ich spuszenia, a mimo że próbowałam różnych masek, Sesa nie polubiła się z żadną. Odżywki ziołowe używane po Sesie to był największy koszmar. Musiałam też odstawić Seboravit, którego używam, rzecz jasna z przerwami, od miesięcy i nigdy mnie nie podrażniał - tym razem, choć stosowałam go w inne dni niż Sesę, spowodował podrażnienia skóry głowy. Po odstawieniu problem zniknął.

Niestety (tzn. niestety dla celów badawczych, ale stety dla moich włosów), w czasie stosowania Sesy podcięłam podniszczone końcówki, które cały czas dochodzą do siebie po ubiegłorocznym katastrofalnym degażowaniu i nie mam dokładnego pomiaru przyrostu.Wiem, że na pewno kupię ją ponownie, a póki co na mojej półce zagościły nowe indyjskie cuda:

Moje indyjskie nowości :)
Amla, Khadi na porost włosów i Vatika

Zacznę testy, jak tylko skończę Sesę, czyli już w tym tygodniu. Wprawdzie zużywam już znacznie mniej oleju, niż pół roku temu, gdy zaczęłam regularne olejowanie i moje włosy piły oleje jak wielbłądy wodę na środku pustyni, ale wciąż zużywam ich więcej, niż przeciętna Włosomaniaczka. Duża butelka Sesy 180 ml starczyła mi na niecałe dwa miesiące. Jestem bardzo ciekawa, jak sprawią się kolejne :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Niedziela dla włosów (1)

Pogoda jak zwykle na weekend się popsuła... Mokro i zimno. Z wycieczki rowerowej nici, ale przynajmniej był czas na małe spa dla włosów.

Od miesiąca testuję indyjskie olejki - dziś robiłam masaż mojemu TŻ, który jest właścicielem pięknych jasnoblond włosów, które uwielbiam jako fanka nordyckiego typu urody :) Niestety, jak to jasne włosy, są dość słabe i skłonne do wypadania, więc potrzebują większej pielęgnacji. Na naszych głowach wylądował dziś olejek ajurwedyjski do włosów Orientana, który trzymaliśmy ok. półtorej godziny, zbierając się w tym czasie ze śniadaniem. Leniwy niedzielny poranek i pyszne śniadanko to jest to :) Potem nałożyłam na nasze głowy maskę Beauty Formulas Treatment Wax, która niestety sama w sobie jest mało przydatna do czegokolwiek, ale po olejowaniu "Indiami" dobrze się sprawdza. Kupiłam ją dawno temu i tak stoi jak wyrzut sumienia w łazience, ostatnio zaczęłam ją stosować do zmywania olei i w tej sposób walczę z dużym półlitrowym słoikiem.  Zauważyłam, że po indyjskich olejkach moje cienkie włosy nie lubią żadnych innych ziół, najlepsza jest zwykła nawilżająca odżywka lub maska, za dużo ziół powoduje puch i przesuszenie. Niestety, u TŻ, który ma wrażliwą skórę głowy, maska Wax spowodowała natychmiastowe podrażnienie i trzeba było ją ekspresowo zmywać. Ja potrzymałam kilka minut i umyłam włosy szamponem odbudowującym Yves Rocher. Rozczesałam włosy palcami, nakładając kilka kropelek serum olejowego Biovax i gotowe :)

Efekt? Moje włosy są dociążone, bardzo błyszczące, lekko przyciemnione - od słońca nieco mi zjaśniały, po indyjskich olejkach (głównie Sesa, Orientanę stosuję okazjonalnie, ale po skończeniu Sesy zamierzam kupić olejek Orientany w większym opakowaniu) szybko wracają do zwykłego odcienia chłodnego brązu. Niestety, letnia opalenizna też szybko mija, z wersji letniej - ciemna skóra, jasne włosy, przeistaczam się powoli w wersję zimową - jasna skóra, ciemne włosy. Szybko minęło to lato... Chociaż dla włosów to lepiej, mocne letnie słońce nie jest szczytem marzeń moich kosmyków ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Włosy na basenie

Pływanie od dawna jest jednym z moich ulubionych sportów. Pływać nauczyła mnie mama, która zabierała brata i mnie od maleńkości na basen. Do dziś uwielbiam basen, choć miłość ta kwitnie raczej w cieplejsze pory roku - zimą odzywa się we mnie kocia natura, wchodzenie do zimnej i mokrej wody zaczyna mnie odstraszać, podobnie jak konieczność suszenia się godzinami oraz zdejmowania i wkładania mnóstwa ubrań. Za to wiosną, latem i wczesną jesienią nie ma dla mnie nic lepszego niż basen.

Pływanie jest jednym z najbezpieczniejszych sportów, pomagających w walce o szczupłą sylwetkę. Nie obciąża stawów ta jak np. bieganie, które przy dużej nadwadze może doprowadzić do bolesnych i długotrwałych kontuzji. Dodatkowo woda dodatkowo masuje ciało i sprzyja ujędrnieniu oraz wysmukleniu. Przy problemach z pajączkami, żylakami i puchnięciem nóg pływanie działa cuda - nogi stają się lekkie, opuchlizna znika, krążenie wyraźnie się poprawia. Jeszcze jedną korzyścią jest relaks i oderwanie się od problemów codzienności, choć ten ostatni punkt dotyczy wszystkich sportów :)

 Niestety, dla włosów pływanie na basenie jest chyba sportem najgorszym. Są narażone na uszkodzenia mechaniczne pod ścisłymi silikonowymi czy gumowymi czepkami, które wprawdzie chronią włosy przed wodą, ale za to potrafią okropnie je wyrywać, albo na wysuszający i niszczący wpływ chlorowanej wody. Nawet baseny z ozonowaną wodą nie są bezpieczne dla skóry i włosów, gdyż do ozonowanej wody i ta dodaje się chlor, wprawdzie w mniejszej ilości, ale zawsze. Ponadto baseny z ozonowaną wodą wciąż są w Polsce rzadkością, bo ta metoda oczyszczania wody jest droższa niż tradycyjne chlorowanie. Z czepków polecam materiałowe, mimo wszystko są najmniej szkodliwe - nie ciągną i nie wyrywają włosów. Włosy trzeba wtedy dobrze zabezpieczyć przed chlorem. Spotkałam się z opiniami, że można używać do tego olejów - mnie jednak pomysł pływania w kałuży, choćby najmniejszej, z oleju lub narażania innych użytkowników pływalni na kontakt z czymś, co spłynęło z moich włosów, wydaje się niehigieniczny i niezbyt przyjemny.  Dlatego stawiam na zabezpieczanie włosów silikonowymi maskami i odżywkami, spłukanymi przed wejściem do wody. Nakładam je na mokre włosy, trzymam chwilę, spłukuję, wkładam czepek i idę pływać.Ważne jest, aby maska lub odżywka, której używamy przed basenem, zawierała  tego rodzaju silikony, które nie zmyją się łatwo w wodzie i będą zabezpieczać nasze włosy. Polecam przydatny link z przejrzystą listą na Martusiowym Kuferku.

Moją aktualną basenową ulubienicą jest Kuracja do włosów z proteinami mlecznymi "Kokos" Joanny - do kupienia w dużym półlitrowym słoju np. w sieci drogerii Hebe, w której widziałam ją kilka razy w promocji. Niestety sama kupując ją przepłaciłam, bo zrobiłam to pod wpływem impulsu za ponad 20 zł w niewielkim sklepiku. Ze słoja trzeba ją oczywiście przełożyć do czegoś mniejszego, ja zawsze nakładam jednorazową porcję do małego plastikowego podróżnego pojemniczka, żeby nie dźwigać niepotrzebnego ciężaru. Jako zabezpieczenie włosów na basenie sprawdza się dobrze, a to za sprawą kilku różnych silikonów w składzie oraz parafiny, która podobnie jak silikony oblepia włosy i dzięki temu jest dodatkowym zabezpieczeniem. Kupiłam ją jako zwykłą maskę, niestety mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam skład z dużą ilością silikonów i proteinami bardzo daleko w składzie, ale na basen świetnie się sprawdza.

Po wyjściu z basenu oczywiście myję się bardzo dokładnie, włosy także, z oszczędności czasu jest to tylko szampon i odżywka b/s lub serum do końcówek, nakładane od ucha w dół. Póki jest ciepło, unikam suszarki, żeby minimalizować zagrożenia.

Jeśli macie jakieś inne patenty na ochronę włosów przed chlorem, to chętnie wypróbuję!


Jeśli pogoda pozwoli, w weekend będzie można zrezygnować z basenu na rzecz jeziora czy stawu :)

środa, 13 sierpnia 2014

Ambasadorka Le Petit Marseillais

Pamiętam, gdy jako studentka jakieś dziesięć lat temu jeździłam często do Francji. U zaprzyjaźnionych francuskich rodzin zawsze były kosmetyki Le Petit Marseillais - żele pod prysznic, szampony i inne łazienkowe mazidła. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, żeby ich nie obwąchiwać - mój nos kocha piękne zapachy i jest zawsze łasy na nowe wrażenia.Zawartość buteleczek pod względem zapachowym była urzekająca - ciekawe nuty, zupełnie inne niż w zwykłych dostępnych wówczas w Polsce drogeryjnych żelach pod prysznic.We Francji nie byłam już całe lata, ale jakiś czas temu szukałam tych kosmetyków u nas w kraju i znalazłam tylko w wysyłkowych sklepach internetowych.A tu nagle kilka miesięcy temu ku mojej radości pojawiły się w Rossmannie, Natrze, potem zauważyłam je w Hebe i w SuperPharmie. Na razie tylko żele i mleczka - czekam na więcej  :) Oczywiście natychmiast kupiłam jeden żel, choć myjadeł mam kilka w zapasie, ale nie mogłam się powstrzymać! W castingu na najpiękniejszy zapach wygrał miód lawendowy przed kwiatem pomarańczy. A niedługo potem dostałam się do akcji "Ambasadorka Le Petit Marseillais"!



Jako ambasadorka dostałam do przetestowania żel pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy, właśnie ten, który urzekł mnie zaraz po miodzie lawendowym, a także mleczko o zapachu kwiatu migdałowego. Ale powiedzieć, że dostałam żel i mleczko, to o wiele za mało! Brałam udział w kilku akcjach testowania, wygrałam trochę kosmetyków w różnych konkursach internetowych, ale tak pięknej paczki jeszcze nigdy nie otrzymałam. Żel i mleczko przyszły zapakowane w specjalnie zaprojektowanym firmowym pudełku, zawierającym list do ambasadorki, ulotkę z informacjami o marce oraz dwa zestawy próbek dla koleżanek.




 Kosmetyki okazały się świetne - z ręką na sercu powiem, że dawno nie używałam tak gęstego żelu pod prysznic. Butelka 250 ml okazała się bardzo wydajna. Zapach wciąż mnie uwodzi, kocham kwiat pomarańczy. Ale niespodziewanie to mleczko okazało się moim hitem - ze względu na cudowny słodki zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Nawilżenie jest bardzo przyjemne, skóra jest gładka i aksamitna, łokcie się nie przesuszają. Wiadomo, że teraz mamy lato, więc sucha skóra jest mniej wymagająca w pielęgnacji, niż zimą, gdy kaloryfery grzeją, a ciężkie ubrania utrudniają skórze oddychanie, ale mam nadzieję, że również zimą mleczko będzie się dobrze spisywać. Zamierzam to sprawdzić! :) Póki co skończyłam żel o zapachu kwiatu pomarańczy i wracam do mojej wielkiej butli miodu lawendowego :)

Skład mleczka: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Paraffinum Liquidum, PEG-6-Stearate, Dimethicone, Octyldodecyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Argania Spinosa Kernel Oil, prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glyceryl Stearate, Cera Microcristallina, Paraffin, Ceteth-20, Steareth-20, Polysorbate 85, Acrylates/Acrylamide, Copolymer, Carbomer, Methylparaben, DMDM Hydantoin, Ethylparaben, Parfum

wtorek, 12 sierpnia 2014

Sierpniowa wizyta w zielarskim i w Hebe

Dziś jest dobry dzień, właśnie dostałam nową pracę i oczywiście jak to kobieta z tej okazji poszłam na małe zakupy ;) Tak właściwie to poszłam po jedną potrzebną rzecz do sklepu zielarskiego, obok zielarskiego jest Hebe, a jak to się skończyło, widać poniżej...


Od lewej: olejek do włosów Monoi, lek ziołowy Venoforton, maska drożdżowa Babuszki Agafii i balsam wzmacniający Baikal Herbals

Na olejek do włosów Monoi Oil firmy Hask czaiłam się od lipca, gdy zobaczyłam w Hebe produkty nowej firmy. Hask ma cztery linie: monoi, argan, jedwab i bodajże makadamia, w każdej jest dostępna odżywka, szampon i olejek. Odżywki aktualnie są w promocji po 22,99 zamiast 28,90, ale zdecydowałam się na olejek, mimo że odżywki mają bardzo zachęcające składy. Pewnie dlatego, że najpierw byłam w zielarskim i kupiłam balsam do włosów Baikal Herbals;) Jest to w zasadzie serum na końcówki, połączenie silikonów i olejków: Monoi, lnianego, wyciągu z czarnej borówki i witaminy E.Skusił mnie zapach Monoi, który uwielbiam.Cena jest dość wysoka, bo dostajemy zaledwie 18 ml serum w buteleczce przypominającej esencję do ciasta. Zobaczymy, jak się sprawdzi!

Venoforton to nie kosmetyk, a dostępny bez recepty lek ziołowy, zawierający połączenie wyciągu z kasztanowca, miłorzębu, głogu, jemioły i arniki. Jest polecany przy problemach z układem żylnym, ciężkości nóg, pajączkach itp. atrakcjach, na które często skazują nas geny, a także siedzący tryb pracy i niewłaściwa dieta. Niestety, jest to mój problem od lat :( Leku używam od zeszłego miesiąca i rzeczywiście widać poprawę - przestałam mieć bóle łydki i spuchnięte od upału nogi. Polecam z całego serca! Oczywiście razem z innymi polecanymi zabiegami: zimne prysznice na nogi, unikanie wysokich obcasów i butów utrudniających krążenie, masaże łydek, nawet własnoręczne, jazda na rowerze. Dbajcie o nogi, mówię z doświadczenia - lepiej zapobiegać niż leczyć! Zapłaciłam 15,40.

Maseczka drożdżowa Babuszki Agafii to specyfik, o którym dużo się naczytałam dobrego. Mam nadzieję, że przyspieszy porost włosów. Pachnie rzeczywiście ślicznie słodkimi ciasteczkami :) Kupiłam ją za 11,20 - wciąż nie mogę się nadziwić, że w moim niewielkim zielarskim sklepie w podwarszawskiej miejscowości ceny są niższe niż gdziekolwiek w Internecie!

Balsam wzmacniający Baikal Herbals to kolejny kosmetyk, o którym czytałam sporo dobrego - zobaczymy :) Na razie stwierdziłam, że pachnie podobnie do Balsamu nr 4 na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii, z którym moje włosy bardzo się nie polubiły. Mam nadzieję, że mają wspólny tylko zapach! Zapłaciłam 10 zł.

Letnie włosowe zakupy w Yves Rocher


Od kilku lat mam wielką słabość do Yves Rocher :) To marka, której kosmetyki można kupić na trzy sposoby: w sklepie stacjonarnym, wysyłkowo lub w sklepie internetowym. Pierwsza opcja jest najmniej korzystna cenowo, trzecia - najbardziej. Nigdy niczego nie kupuję w cenach regularnych, poluję na promocje i kody. Tym razem udało się z kodem -100 zł przy zamówieniu o wartości powyżej 200 zł, więc same rozumiecie, że nie można było się oprzeć!

Moje letnie zamówienie w Yves Rocher

Wyżej widzicie limitowaną wodę na lato 2014, lawendowy piling od stóp, od którego jestem uzależniona, podkład Pure Light w odcieniu średni beż, wodę perfumowaną Moment de Bonheur, dwa koncentraty nawilżające Hydra Vegetal i dwa kosmetyki do włosów: płukankę malinową i olejek regenerujący.

Płukanka octowa z malin normalnie kosztuje 24,90 i jest to spora przesada, bo nie należy do najbardziej wydajnych kosmetyków. Ale teraz kosztowała 19,90, no i ta promocja -100 PLN od wartości paczki... ;) Płukanka ładnie domyka łuski, włosy są lśniące, jak to po octowej płukance. Niestety główny atut tego kosmetyku, czyli cudny malinowy zapach, bardzo szybko ucieka z włosów. Co ciekawe, obwąchałam inne kosmetyki Yves Rocher, zawierające nutę malin: perfumowaną wodę malinową, żel malinowy pod prysznic i malinowy żel pilingujący, ale żaden z nich nie pachnie tak pięknie i naturalnie, jak woda do włosów! Szkoda.

Olejek odbudowujący do włosów w cenie regularnej jest dostępny za 27,90, ale w lipcu był w sklepie internetowym w promocji - 50%. No i oczywiście jeszcze promocja ;) Warto! Jeśli macie cienkie włosy, lubiące mieszanki różnych olejów, to koniecznie go wypróbujcie. Zawiera następujące oleje:
  • słonecznikowy
  • babassu
  • rycynowy
  • jojoba
  • makadamia
Był jednym z moich pierwszych olejków do włosów, zaczęłam go używać jak tylko wszedł na rynek i od tego czasu jest częstym gościem w mojej łazience. Łatwo się zmywa szamponem bez sls nawet bez emulgowania odżywką, pachnie ładnie i delikatnie, włosy stają się lśniące i elastyczne. Teraz lubię go nawet bardziej niż na początku, bo przestałam mieć nierealne oczekiwania - kiedyś wydawało mi się, że olej (i to używany sporadycznie!) powinien zastąpić mi wszelkie odżywki i maski. O święta naiwności! Teraz oczekiwania mam bardziej realistyczne i efekt jest dla mnie bardzo zadowalający. W dodatku moje włosy najwyraźniej opiły się już olejów i wystarcza im o wiele mniejsza porcja niż pół roku temu, gdy wszystko w nie wsiąkało w każdej ilości i olejowanie było nadspodziewanie drogą zabawą... Pamiętam, że podczas marcowej akcji "Marzec miesiącem olejowania" na blogu Anwen, na olejowanie moich krótszych przecież niż teraz włosów co drugi dzień zużyłam dwie butelki Alterry i nawet mi zabrakło oleju do końca miesiąca!

Skład: Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Ethylhexyl Cocoate, Brassica Campestris (Rapeseed) Seed Oil, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Borago Officinalis Seed Oil, Orbignywa Oleifera Seed Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Parfum/ Fragrance, Tocopherol, Oleth-10

KWC

Producent zaleca trzymać 10 minut przed myciem, ale ja nakładam go najczęściej na noc i rano myję włosy. Są miłe i miękkie w dotyku, wyraźnie odżywione i błyszczące. W tym miesiącu zaczęłam przygodę z indyjskimi olejami do włosów, na pierwszy ogień poszła Sesa, ale kolejna buteleczka olejku Yves Rocher czeka w gotowości :)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dzień dobry!

Witam Was serdecznie na moim blogu. Planuję pisać na nim przede wszystkim o moich zmaganiach w walce o piękne długie włosy, a także o sposobach dbania o urodę :)

Moje włosy nie mają bogatej przeszłości - nie były nigdy farbowane, z wyjątkiem pasemek zrobionych bodajże dziesięć lat temu, które już dawno zniknęły, bo od tego czasu wielokrotnie ścinałam włosy na krótko. Nie przeżyły żadnej trwałej ani nie były prostowane. Były cienkie, ale zawsze gęste i w ładnym naturalnym kolorze. Od zawsze bardzo szybko się przetłuszczały, a jak to włosy cienkie, łatwo je było obciążyć, więc mój kompletny brak wiedzy o pielęgnacji sprawił, że trudno było wydobyć ich naturalną urodę. Gdy jako nastolatka i studentka traktowałam je szamponami i odżywkami Clairol (pamiętacie?), których zapach był zdecydowanie większą zaletą niż ich właściwości odżywcze, wyglądały jeszcze całkiem nieźle. Były długości do łopatek, podcinała mi mama nożyczkami w domu, na prosto. Nawet tak uboga pielęgnacja wystarczała przy braku innych zniszczeń. Niestety, gdy przez absolutny brak wiedzy przerzuciłam się na mycie szamponami z silikonami i mocno silikonowe odżywki, bo takie akurat były pod ręką, zaczęły być wiecznie klapnięte i po prostu uznałam, że się nie nadają do noszenia jako długie. Zaczęłam coraz bardziej ścinać i ścinać... Jako półdługie wyglądały nawet nieźle, szczególnie że w międzyczasie wpadł mi w oko na Wizażu wątek o olejowaniu, które zaczęłam czasami stosować, kupowałam jakieś produkty do włosów typu Glisskur w sprayu, eliksir do końcówek, więc nie było źle.

Ścinam coraz krócej... Zdjęcie z 2009 roku.

Niestety, latem 2013 zostały potwornie zniszczone rok temu przez degażowanie - gdy postanowiłam zapuścić moje krótkie przez kilka lat włosy, padłam wizją fryzjerki, która zamiast, tak jak ją prosiłam, delikatnie je podciąć, żeby wyeliminować zdarte końcówki, wycieniowała je maksymalnie na całej długości. Możecie sobie wyobrazić moje załamanie, gdy odkryłam, że wyglądam mniej więcej jak młody Mick Jagger! Od tej pory je zapuszczam, były dwa razy podcinane - dopiero rok po tej feralnej wizycie część włosów z tyłu głowy osiągnęła długość poniżej brody! Tak naprawdę w tym momencie powinnam je wszystkie obciąć do tej długości, ale... mój TŻ by mnie chyba zabił ;) Do tego jestem bardzo wysoka i niestety walczę z dodatkowymi kilogramami, więc efekt małej główki z małą ilością krótkich włosów byłby straszny... Robię, co mogę, aby je utrzymać w dobrym stanie, przyspieszyć wzrost i dojść do momentu, gdy będę mogła całkowicie zejść z cieniowania.

Co zrobiło złego degażowanie z moimi włosami:
- końcówki są wystrzępione, niszczą się od nożyczek do degażowania i rozdwajają szybciej niż normalnie
- moje cienkie włosy po ostrym wycieniowaniu latają jak pióra na wszystkie strony, puszą się
- trudno zabezpieczyć końcówki krótszych warstw włosów przed zniszczeniami serum silikonowym, bo włosy są za krótkie i zaczynają się przetłuszczać, w efekcie zniszczone końcówki znajdują się w połowie głowy i dają efekt całkowicie zniszczonych włosów...

 Moje włosy w październiku 2013 - cztery miesiące po feralnej wizycie u fryzjerki.
Widać, jak cieniowane końce sterczą na wszystkie strony... Niestety, nie mam zdjęcia włosów od tyłu :(

W grudniu 2013 odkryłam maski Biovax, a w marcu przyłączyłam się do akcji "Marzec miesiącem olejowania" na blogu Anwen. Był to strzał w dziesiątkę - moje włosy, które wcześniej widywały olej od czasu do czasu, jak mi się przypomniało i sięgałam po oliwkę Alterra, która stała w łazience do innych celów, po codziennym olejowaniu zaczęły wyglądać coraz lepiej. Olejowałam je dalej, obkupiłam się we wcierki, odżywki, maski, tracąc fortunę na wszystkie polecane produkty, rozczarowując się jednymi, a zachwycając drugimi. Włosy zaczęły szybciej rosnąć, odzyskiwać blask, a do sterczących końcówek zaczęły dochodzić sterczące na wszystkie strony baby hair, potęgując chaos na głowie, ale dając nadzieję na lepszą przyszłość moich włosów ;)

Ponad rok po degażowaniu: włosy po pół roku intensywnej pielęgnacji  odstawieniu suszarki. Dzień po tym zdjęciu poszłam do fryzjera na podcięcie, podłamana stanem końcówek - człowiek nie patrzy na swój tył głowy, to nie widzi, co się tam dzieje, a zdjęcie jest bezlitosne...

Dzisiejsza wizyta u fryzjerki potwierdziła moje obawy - najlepiej byłoby ściąć je do linii brody, do wysokości, na której na zdjęciu jest "załamanie fali", ale żal... Pod nożyce poszły więc tylko końcówki wszystkich warstw.

Jak widać, długa długa droga przede mną! Moim celem jest a razie zejście z cieniowania, a potem zapuszczanie na długość do zapięcia stanika.Trzymajcie kciuki! :)