poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Niedziela dla włosów (1)

Pogoda jak zwykle na weekend się popsuła... Mokro i zimno. Z wycieczki rowerowej nici, ale przynajmniej był czas na małe spa dla włosów.

Od miesiąca testuję indyjskie olejki - dziś robiłam masaż mojemu TŻ, który jest właścicielem pięknych jasnoblond włosów, które uwielbiam jako fanka nordyckiego typu urody :) Niestety, jak to jasne włosy, są dość słabe i skłonne do wypadania, więc potrzebują większej pielęgnacji. Na naszych głowach wylądował dziś olejek ajurwedyjski do włosów Orientana, który trzymaliśmy ok. półtorej godziny, zbierając się w tym czasie ze śniadaniem. Leniwy niedzielny poranek i pyszne śniadanko to jest to :) Potem nałożyłam na nasze głowy maskę Beauty Formulas Treatment Wax, która niestety sama w sobie jest mało przydatna do czegokolwiek, ale po olejowaniu "Indiami" dobrze się sprawdza. Kupiłam ją dawno temu i tak stoi jak wyrzut sumienia w łazience, ostatnio zaczęłam ją stosować do zmywania olei i w tej sposób walczę z dużym półlitrowym słoikiem.  Zauważyłam, że po indyjskich olejkach moje cienkie włosy nie lubią żadnych innych ziół, najlepsza jest zwykła nawilżająca odżywka lub maska, za dużo ziół powoduje puch i przesuszenie. Niestety, u TŻ, który ma wrażliwą skórę głowy, maska Wax spowodowała natychmiastowe podrażnienie i trzeba było ją ekspresowo zmywać. Ja potrzymałam kilka minut i umyłam włosy szamponem odbudowującym Yves Rocher. Rozczesałam włosy palcami, nakładając kilka kropelek serum olejowego Biovax i gotowe :)

Efekt? Moje włosy są dociążone, bardzo błyszczące, lekko przyciemnione - od słońca nieco mi zjaśniały, po indyjskich olejkach (głównie Sesa, Orientanę stosuję okazjonalnie, ale po skończeniu Sesy zamierzam kupić olejek Orientany w większym opakowaniu) szybko wracają do zwykłego odcienia chłodnego brązu. Niestety, letnia opalenizna też szybko mija, z wersji letniej - ciemna skóra, jasne włosy, przeistaczam się powoli w wersję zimową - jasna skóra, ciemne włosy. Szybko minęło to lato... Chociaż dla włosów to lepiej, mocne letnie słońce nie jest szczytem marzeń moich kosmyków ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Włosy na basenie

Pływanie od dawna jest jednym z moich ulubionych sportów. Pływać nauczyła mnie mama, która zabierała brata i mnie od maleńkości na basen. Do dziś uwielbiam basen, choć miłość ta kwitnie raczej w cieplejsze pory roku - zimą odzywa się we mnie kocia natura, wchodzenie do zimnej i mokrej wody zaczyna mnie odstraszać, podobnie jak konieczność suszenia się godzinami oraz zdejmowania i wkładania mnóstwa ubrań. Za to wiosną, latem i wczesną jesienią nie ma dla mnie nic lepszego niż basen.

Pływanie jest jednym z najbezpieczniejszych sportów, pomagających w walce o szczupłą sylwetkę. Nie obciąża stawów ta jak np. bieganie, które przy dużej nadwadze może doprowadzić do bolesnych i długotrwałych kontuzji. Dodatkowo woda dodatkowo masuje ciało i sprzyja ujędrnieniu oraz wysmukleniu. Przy problemach z pajączkami, żylakami i puchnięciem nóg pływanie działa cuda - nogi stają się lekkie, opuchlizna znika, krążenie wyraźnie się poprawia. Jeszcze jedną korzyścią jest relaks i oderwanie się od problemów codzienności, choć ten ostatni punkt dotyczy wszystkich sportów :)

 Niestety, dla włosów pływanie na basenie jest chyba sportem najgorszym. Są narażone na uszkodzenia mechaniczne pod ścisłymi silikonowymi czy gumowymi czepkami, które wprawdzie chronią włosy przed wodą, ale za to potrafią okropnie je wyrywać, albo na wysuszający i niszczący wpływ chlorowanej wody. Nawet baseny z ozonowaną wodą nie są bezpieczne dla skóry i włosów, gdyż do ozonowanej wody i ta dodaje się chlor, wprawdzie w mniejszej ilości, ale zawsze. Ponadto baseny z ozonowaną wodą wciąż są w Polsce rzadkością, bo ta metoda oczyszczania wody jest droższa niż tradycyjne chlorowanie. Z czepków polecam materiałowe, mimo wszystko są najmniej szkodliwe - nie ciągną i nie wyrywają włosów. Włosy trzeba wtedy dobrze zabezpieczyć przed chlorem. Spotkałam się z opiniami, że można używać do tego olejów - mnie jednak pomysł pływania w kałuży, choćby najmniejszej, z oleju lub narażania innych użytkowników pływalni na kontakt z czymś, co spłynęło z moich włosów, wydaje się niehigieniczny i niezbyt przyjemny.  Dlatego stawiam na zabezpieczanie włosów silikonowymi maskami i odżywkami, spłukanymi przed wejściem do wody. Nakładam je na mokre włosy, trzymam chwilę, spłukuję, wkładam czepek i idę pływać.Ważne jest, aby maska lub odżywka, której używamy przed basenem, zawierała  tego rodzaju silikony, które nie zmyją się łatwo w wodzie i będą zabezpieczać nasze włosy. Polecam przydatny link z przejrzystą listą na Martusiowym Kuferku.

Moją aktualną basenową ulubienicą jest Kuracja do włosów z proteinami mlecznymi "Kokos" Joanny - do kupienia w dużym półlitrowym słoju np. w sieci drogerii Hebe, w której widziałam ją kilka razy w promocji. Niestety sama kupując ją przepłaciłam, bo zrobiłam to pod wpływem impulsu za ponad 20 zł w niewielkim sklepiku. Ze słoja trzeba ją oczywiście przełożyć do czegoś mniejszego, ja zawsze nakładam jednorazową porcję do małego plastikowego podróżnego pojemniczka, żeby nie dźwigać niepotrzebnego ciężaru. Jako zabezpieczenie włosów na basenie sprawdza się dobrze, a to za sprawą kilku różnych silikonów w składzie oraz parafiny, która podobnie jak silikony oblepia włosy i dzięki temu jest dodatkowym zabezpieczeniem. Kupiłam ją jako zwykłą maskę, niestety mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam skład z dużą ilością silikonów i proteinami bardzo daleko w składzie, ale na basen świetnie się sprawdza.

Po wyjściu z basenu oczywiście myję się bardzo dokładnie, włosy także, z oszczędności czasu jest to tylko szampon i odżywka b/s lub serum do końcówek, nakładane od ucha w dół. Póki jest ciepło, unikam suszarki, żeby minimalizować zagrożenia.

Jeśli macie jakieś inne patenty na ochronę włosów przed chlorem, to chętnie wypróbuję!


Jeśli pogoda pozwoli, w weekend będzie można zrezygnować z basenu na rzecz jeziora czy stawu :)

środa, 13 sierpnia 2014

Ambasadorka Le Petit Marseillais

Pamiętam, gdy jako studentka jakieś dziesięć lat temu jeździłam często do Francji. U zaprzyjaźnionych francuskich rodzin zawsze były kosmetyki Le Petit Marseillais - żele pod prysznic, szampony i inne łazienkowe mazidła. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, żeby ich nie obwąchiwać - mój nos kocha piękne zapachy i jest zawsze łasy na nowe wrażenia.Zawartość buteleczek pod względem zapachowym była urzekająca - ciekawe nuty, zupełnie inne niż w zwykłych dostępnych wówczas w Polsce drogeryjnych żelach pod prysznic.We Francji nie byłam już całe lata, ale jakiś czas temu szukałam tych kosmetyków u nas w kraju i znalazłam tylko w wysyłkowych sklepach internetowych.A tu nagle kilka miesięcy temu ku mojej radości pojawiły się w Rossmannie, Natrze, potem zauważyłam je w Hebe i w SuperPharmie. Na razie tylko żele i mleczka - czekam na więcej  :) Oczywiście natychmiast kupiłam jeden żel, choć myjadeł mam kilka w zapasie, ale nie mogłam się powstrzymać! W castingu na najpiękniejszy zapach wygrał miód lawendowy przed kwiatem pomarańczy. A niedługo potem dostałam się do akcji "Ambasadorka Le Petit Marseillais"!



Jako ambasadorka dostałam do przetestowania żel pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy, właśnie ten, który urzekł mnie zaraz po miodzie lawendowym, a także mleczko o zapachu kwiatu migdałowego. Ale powiedzieć, że dostałam żel i mleczko, to o wiele za mało! Brałam udział w kilku akcjach testowania, wygrałam trochę kosmetyków w różnych konkursach internetowych, ale tak pięknej paczki jeszcze nigdy nie otrzymałam. Żel i mleczko przyszły zapakowane w specjalnie zaprojektowanym firmowym pudełku, zawierającym list do ambasadorki, ulotkę z informacjami o marce oraz dwa zestawy próbek dla koleżanek.




 Kosmetyki okazały się świetne - z ręką na sercu powiem, że dawno nie używałam tak gęstego żelu pod prysznic. Butelka 250 ml okazała się bardzo wydajna. Zapach wciąż mnie uwodzi, kocham kwiat pomarańczy. Ale niespodziewanie to mleczko okazało się moim hitem - ze względu na cudowny słodki zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Nawilżenie jest bardzo przyjemne, skóra jest gładka i aksamitna, łokcie się nie przesuszają. Wiadomo, że teraz mamy lato, więc sucha skóra jest mniej wymagająca w pielęgnacji, niż zimą, gdy kaloryfery grzeją, a ciężkie ubrania utrudniają skórze oddychanie, ale mam nadzieję, że również zimą mleczko będzie się dobrze spisywać. Zamierzam to sprawdzić! :) Póki co skończyłam żel o zapachu kwiatu pomarańczy i wracam do mojej wielkiej butli miodu lawendowego :)

Skład mleczka: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Paraffinum Liquidum, PEG-6-Stearate, Dimethicone, Octyldodecyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Argania Spinosa Kernel Oil, prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glyceryl Stearate, Cera Microcristallina, Paraffin, Ceteth-20, Steareth-20, Polysorbate 85, Acrylates/Acrylamide, Copolymer, Carbomer, Methylparaben, DMDM Hydantoin, Ethylparaben, Parfum

wtorek, 12 sierpnia 2014

Sierpniowa wizyta w zielarskim i w Hebe

Dziś jest dobry dzień, właśnie dostałam nową pracę i oczywiście jak to kobieta z tej okazji poszłam na małe zakupy ;) Tak właściwie to poszłam po jedną potrzebną rzecz do sklepu zielarskiego, obok zielarskiego jest Hebe, a jak to się skończyło, widać poniżej...


Od lewej: olejek do włosów Monoi, lek ziołowy Venoforton, maska drożdżowa Babuszki Agafii i balsam wzmacniający Baikal Herbals

Na olejek do włosów Monoi Oil firmy Hask czaiłam się od lipca, gdy zobaczyłam w Hebe produkty nowej firmy. Hask ma cztery linie: monoi, argan, jedwab i bodajże makadamia, w każdej jest dostępna odżywka, szampon i olejek. Odżywki aktualnie są w promocji po 22,99 zamiast 28,90, ale zdecydowałam się na olejek, mimo że odżywki mają bardzo zachęcające składy. Pewnie dlatego, że najpierw byłam w zielarskim i kupiłam balsam do włosów Baikal Herbals;) Jest to w zasadzie serum na końcówki, połączenie silikonów i olejków: Monoi, lnianego, wyciągu z czarnej borówki i witaminy E.Skusił mnie zapach Monoi, który uwielbiam.Cena jest dość wysoka, bo dostajemy zaledwie 18 ml serum w buteleczce przypominającej esencję do ciasta. Zobaczymy, jak się sprawdzi!

Venoforton to nie kosmetyk, a dostępny bez recepty lek ziołowy, zawierający połączenie wyciągu z kasztanowca, miłorzębu, głogu, jemioły i arniki. Jest polecany przy problemach z układem żylnym, ciężkości nóg, pajączkach itp. atrakcjach, na które często skazują nas geny, a także siedzący tryb pracy i niewłaściwa dieta. Niestety, jest to mój problem od lat :( Leku używam od zeszłego miesiąca i rzeczywiście widać poprawę - przestałam mieć bóle łydki i spuchnięte od upału nogi. Polecam z całego serca! Oczywiście razem z innymi polecanymi zabiegami: zimne prysznice na nogi, unikanie wysokich obcasów i butów utrudniających krążenie, masaże łydek, nawet własnoręczne, jazda na rowerze. Dbajcie o nogi, mówię z doświadczenia - lepiej zapobiegać niż leczyć! Zapłaciłam 15,40.

Maseczka drożdżowa Babuszki Agafii to specyfik, o którym dużo się naczytałam dobrego. Mam nadzieję, że przyspieszy porost włosów. Pachnie rzeczywiście ślicznie słodkimi ciasteczkami :) Kupiłam ją za 11,20 - wciąż nie mogę się nadziwić, że w moim niewielkim zielarskim sklepie w podwarszawskiej miejscowości ceny są niższe niż gdziekolwiek w Internecie!

Balsam wzmacniający Baikal Herbals to kolejny kosmetyk, o którym czytałam sporo dobrego - zobaczymy :) Na razie stwierdziłam, że pachnie podobnie do Balsamu nr 4 na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii, z którym moje włosy bardzo się nie polubiły. Mam nadzieję, że mają wspólny tylko zapach! Zapłaciłam 10 zł.

Letnie włosowe zakupy w Yves Rocher


Od kilku lat mam wielką słabość do Yves Rocher :) To marka, której kosmetyki można kupić na trzy sposoby: w sklepie stacjonarnym, wysyłkowo lub w sklepie internetowym. Pierwsza opcja jest najmniej korzystna cenowo, trzecia - najbardziej. Nigdy niczego nie kupuję w cenach regularnych, poluję na promocje i kody. Tym razem udało się z kodem -100 zł przy zamówieniu o wartości powyżej 200 zł, więc same rozumiecie, że nie można było się oprzeć!

Moje letnie zamówienie w Yves Rocher

Wyżej widzicie limitowaną wodę na lato 2014, lawendowy piling od stóp, od którego jestem uzależniona, podkład Pure Light w odcieniu średni beż, wodę perfumowaną Moment de Bonheur, dwa koncentraty nawilżające Hydra Vegetal i dwa kosmetyki do włosów: płukankę malinową i olejek regenerujący.

Płukanka octowa z malin normalnie kosztuje 24,90 i jest to spora przesada, bo nie należy do najbardziej wydajnych kosmetyków. Ale teraz kosztowała 19,90, no i ta promocja -100 PLN od wartości paczki... ;) Płukanka ładnie domyka łuski, włosy są lśniące, jak to po octowej płukance. Niestety główny atut tego kosmetyku, czyli cudny malinowy zapach, bardzo szybko ucieka z włosów. Co ciekawe, obwąchałam inne kosmetyki Yves Rocher, zawierające nutę malin: perfumowaną wodę malinową, żel malinowy pod prysznic i malinowy żel pilingujący, ale żaden z nich nie pachnie tak pięknie i naturalnie, jak woda do włosów! Szkoda.

Olejek odbudowujący do włosów w cenie regularnej jest dostępny za 27,90, ale w lipcu był w sklepie internetowym w promocji - 50%. No i oczywiście jeszcze promocja ;) Warto! Jeśli macie cienkie włosy, lubiące mieszanki różnych olejów, to koniecznie go wypróbujcie. Zawiera następujące oleje:
  • słonecznikowy
  • babassu
  • rycynowy
  • jojoba
  • makadamia
Był jednym z moich pierwszych olejków do włosów, zaczęłam go używać jak tylko wszedł na rynek i od tego czasu jest częstym gościem w mojej łazience. Łatwo się zmywa szamponem bez sls nawet bez emulgowania odżywką, pachnie ładnie i delikatnie, włosy stają się lśniące i elastyczne. Teraz lubię go nawet bardziej niż na początku, bo przestałam mieć nierealne oczekiwania - kiedyś wydawało mi się, że olej (i to używany sporadycznie!) powinien zastąpić mi wszelkie odżywki i maski. O święta naiwności! Teraz oczekiwania mam bardziej realistyczne i efekt jest dla mnie bardzo zadowalający. W dodatku moje włosy najwyraźniej opiły się już olejów i wystarcza im o wiele mniejsza porcja niż pół roku temu, gdy wszystko w nie wsiąkało w każdej ilości i olejowanie było nadspodziewanie drogą zabawą... Pamiętam, że podczas marcowej akcji "Marzec miesiącem olejowania" na blogu Anwen, na olejowanie moich krótszych przecież niż teraz włosów co drugi dzień zużyłam dwie butelki Alterry i nawet mi zabrakło oleju do końca miesiąca!

Skład: Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Ethylhexyl Cocoate, Brassica Campestris (Rapeseed) Seed Oil, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Borago Officinalis Seed Oil, Orbignywa Oleifera Seed Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Parfum/ Fragrance, Tocopherol, Oleth-10

KWC

Producent zaleca trzymać 10 minut przed myciem, ale ja nakładam go najczęściej na noc i rano myję włosy. Są miłe i miękkie w dotyku, wyraźnie odżywione i błyszczące. W tym miesiącu zaczęłam przygodę z indyjskimi olejami do włosów, na pierwszy ogień poszła Sesa, ale kolejna buteleczka olejku Yves Rocher czeka w gotowości :)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dzień dobry!

Witam Was serdecznie na moim blogu. Planuję pisać na nim przede wszystkim o moich zmaganiach w walce o piękne długie włosy, a także o sposobach dbania o urodę :)

Moje włosy nie mają bogatej przeszłości - nie były nigdy farbowane, z wyjątkiem pasemek zrobionych bodajże dziesięć lat temu, które już dawno zniknęły, bo od tego czasu wielokrotnie ścinałam włosy na krótko. Nie przeżyły żadnej trwałej ani nie były prostowane. Były cienkie, ale zawsze gęste i w ładnym naturalnym kolorze. Od zawsze bardzo szybko się przetłuszczały, a jak to włosy cienkie, łatwo je było obciążyć, więc mój kompletny brak wiedzy o pielęgnacji sprawił, że trudno było wydobyć ich naturalną urodę. Gdy jako nastolatka i studentka traktowałam je szamponami i odżywkami Clairol (pamiętacie?), których zapach był zdecydowanie większą zaletą niż ich właściwości odżywcze, wyglądały jeszcze całkiem nieźle. Były długości do łopatek, podcinała mi mama nożyczkami w domu, na prosto. Nawet tak uboga pielęgnacja wystarczała przy braku innych zniszczeń. Niestety, gdy przez absolutny brak wiedzy przerzuciłam się na mycie szamponami z silikonami i mocno silikonowe odżywki, bo takie akurat były pod ręką, zaczęły być wiecznie klapnięte i po prostu uznałam, że się nie nadają do noszenia jako długie. Zaczęłam coraz bardziej ścinać i ścinać... Jako półdługie wyglądały nawet nieźle, szczególnie że w międzyczasie wpadł mi w oko na Wizażu wątek o olejowaniu, które zaczęłam czasami stosować, kupowałam jakieś produkty do włosów typu Glisskur w sprayu, eliksir do końcówek, więc nie było źle.

Ścinam coraz krócej... Zdjęcie z 2009 roku.

Niestety, latem 2013 zostały potwornie zniszczone rok temu przez degażowanie - gdy postanowiłam zapuścić moje krótkie przez kilka lat włosy, padłam wizją fryzjerki, która zamiast, tak jak ją prosiłam, delikatnie je podciąć, żeby wyeliminować zdarte końcówki, wycieniowała je maksymalnie na całej długości. Możecie sobie wyobrazić moje załamanie, gdy odkryłam, że wyglądam mniej więcej jak młody Mick Jagger! Od tej pory je zapuszczam, były dwa razy podcinane - dopiero rok po tej feralnej wizycie część włosów z tyłu głowy osiągnęła długość poniżej brody! Tak naprawdę w tym momencie powinnam je wszystkie obciąć do tej długości, ale... mój TŻ by mnie chyba zabił ;) Do tego jestem bardzo wysoka i niestety walczę z dodatkowymi kilogramami, więc efekt małej główki z małą ilością krótkich włosów byłby straszny... Robię, co mogę, aby je utrzymać w dobrym stanie, przyspieszyć wzrost i dojść do momentu, gdy będę mogła całkowicie zejść z cieniowania.

Co zrobiło złego degażowanie z moimi włosami:
- końcówki są wystrzępione, niszczą się od nożyczek do degażowania i rozdwajają szybciej niż normalnie
- moje cienkie włosy po ostrym wycieniowaniu latają jak pióra na wszystkie strony, puszą się
- trudno zabezpieczyć końcówki krótszych warstw włosów przed zniszczeniami serum silikonowym, bo włosy są za krótkie i zaczynają się przetłuszczać, w efekcie zniszczone końcówki znajdują się w połowie głowy i dają efekt całkowicie zniszczonych włosów...

 Moje włosy w październiku 2013 - cztery miesiące po feralnej wizycie u fryzjerki.
Widać, jak cieniowane końce sterczą na wszystkie strony... Niestety, nie mam zdjęcia włosów od tyłu :(

W grudniu 2013 odkryłam maski Biovax, a w marcu przyłączyłam się do akcji "Marzec miesiącem olejowania" na blogu Anwen. Był to strzał w dziesiątkę - moje włosy, które wcześniej widywały olej od czasu do czasu, jak mi się przypomniało i sięgałam po oliwkę Alterra, która stała w łazience do innych celów, po codziennym olejowaniu zaczęły wyglądać coraz lepiej. Olejowałam je dalej, obkupiłam się we wcierki, odżywki, maski, tracąc fortunę na wszystkie polecane produkty, rozczarowując się jednymi, a zachwycając drugimi. Włosy zaczęły szybciej rosnąć, odzyskiwać blask, a do sterczących końcówek zaczęły dochodzić sterczące na wszystkie strony baby hair, potęgując chaos na głowie, ale dając nadzieję na lepszą przyszłość moich włosów ;)

Ponad rok po degażowaniu: włosy po pół roku intensywnej pielęgnacji  odstawieniu suszarki. Dzień po tym zdjęciu poszłam do fryzjera na podcięcie, podłamana stanem końcówek - człowiek nie patrzy na swój tył głowy, to nie widzi, co się tam dzieje, a zdjęcie jest bezlitosne...

Dzisiejsza wizyta u fryzjerki potwierdziła moje obawy - najlepiej byłoby ściąć je do linii brody, do wysokości, na której na zdjęciu jest "załamanie fali", ale żal... Pod nożyce poszły więc tylko końcówki wszystkich warstw.

Jak widać, długa długa droga przede mną! Moim celem jest a razie zejście z cieniowania, a potem zapuszczanie na długość do zapięcia stanika.Trzymajcie kciuki! :)